Nie wiem co dokładnie jest w tym dniu takiego, że budzi się ta mała w dobrym humorze. Tak od piątej rano co godzinę z pytaniem, czy to już. A potem na boso wbiega do pokoju, gdzie czekają na nią prezenty. Ubiera się w stój Wonder Woman i dzięki bogu, świat uratowany. A później jeszcze ratuje i sklep i pocztę i tak do wieczora. Dobrze, że jest. Ta moja pięciolatka. Tak więc minął nam lipiec a z lipcem impreza urodzinowa. W tym roku wyczerpaliśmy chyba limit dobrej pogody, bo tak jak rok wcześniej deszcz odszedł tego samego ranka, zostawiając nam słońce i dobry wiatr dla ochłody. Goście dopisali i reszta chyba też. Obeszło się bez zakalców i rozciętych palców, co rok jesteśmy bardziej zorganizowani i gotowi na więcej.
Najbardziej w takich imprezach lubię ten moment, gdy zamykam drzwi za ostatnim gościem, jest już późno, chłód opada na ziemię, schodzę z parkingu po drewnianych schodach do ogrodu. Na pustych stołach leżą kolorowe słomki, talerze i kubki, które będę za chwilę myć, abo zostawię do rana. Lubię ten moment, kiedy pora ściągnąć te balony pozostawione na huśtawce i pod nogami, ten koc otrzepać z trawy, piasek z butów wysypać. Gdy pora wyłączyć muzykę, bo był bal i już po. Nie wiem jeszcze od czego zacznę, więc dopijam z kieliszka, jem ten ostatni kawałek tortu pozostawiony na później, zaglądam do lodówki by znaleźć miejsce na miskę z sałatką, która w tym roku wyjątkowo dobra. Ściągam spocone spodnie i szukam czarnego worka na śmieci, w którym ląduje wszystko to, co pozostało po. Zanim zacznę myć naczynia, zmywam tusz z rzęs i włosy spinam do góry, odkrywając bladą szyję.
Kiedy mała zasypia, dotykam jej czoła spoconego, odkrywam pościel z jej nóg, wychodzę z pokoju na palcach zostawiając ją całą w emocjach i w śnie, o którym opowie mi rano. Później sprzątam po ciemku ogród oświetlając go sobie światłem w oknie. Z nadzieją czekam na deszcz, siedząc na tych starych drewnianych krzesłach, które on miał pomalować, ale bywały ważniejsze sprawy i na te krzesła nie starczyło czasu w napiętym grafiku pana domu. Więc czekam na deszcz z takim ogromnym spokojem i satysfakcją, że znów nam się udało przeżyć dzień, rok. I że gdy tylko się to wszystko skończy, kiedy wejdę do środka, zasłonię zasłony, zgaszę światła to będzie po. Po wszystkim.
Sto lat Saro pięciolatko. Sto lat córeczko!