Dostaję wiele maili i pytań o to, jak karmię moją córkę. Zanim odpowiem, napiszę tylko, że jedzenie wychodzi mojej córce jak mało co. Mamy problem ogromny ze spaniem, z byciem samodzielnym, z egzystowaniem bez mamy, ale jeśli chodzi o jedzenie to moja córka jest idealnym dzieckiem. I każdemu życzę takiego głodomora.
Obecnie jestem już po fazie przeżywania i sprawdzania każdego produktu, który trafia do buzi Sary, mam za sobą czytanie wszystkich etykiet, wybieranie tylko produktów organic i bio. Już za mną podawanie nowych rzeczy raz na pięć dni, eliminacje cukrów ukrytych, porcjowanie i dokładne odmierzanie. Wrzuciłam na luz, bo czym bardziej szalałam z odrzucaniem i selekcjonowaniem, tym bardziej popadałam w paranoję. I to chyba trzeba samemu przeżyć, aby dojść do momentu, kiedy kawałek banana z podłogi też jest ok i marchewka z warzywniaka się nada i słoiczek też może być. W ten sposób moja córka je wszystko co można podać dziecku w jej wieku i może nawet trochę więcej.
Mamy prosty plan dnia, pięć stałych posiłków dziennie, czasami gotuję sama, czasami podaje słoiczki. Między tym gdzieś moje mleko. To wszystko zależy od tego gdzie jesteśmy, ile mam czasu, co akurat mam w lodówce, jaka pogoda na dworze i jak daleko do sklepu.
Mniej więcej wygląda to tak:
– ŚNIADANIE: kaszka
– II ŚNIADANIE: owoce
– OBIAD: warzywa +mięso/ryba/jajko/makaron/ryż/kasza
– PODWIECZOREK: owoc, chrupki kukurydziane/moje mleko
– KOLACJA: kaszka
W początkowym okresie wprowadzania pokarmów stałych bardzo pomogła mi ta książka:
Rozkład posiłków, pierwsze produkty, przepisy proste jak dla idiotów, dużo obrazków, coś dla mnie. Chociaż bardziej niż książkę polecam zdrowy rozsądek, obserwację dziecka i własną intuicję. I trochę luzu! Bo bez niej ani gotowanie ani jedzenie nie jest przyjemnością.
Kila fotek jedzenia Sary robionych telefonem, także za jakość przepraszam.
A na dokładkę seria zdjęć pod tytułem: jaka matka taka córka, albo jak kto woli niedaleko pada arbuz od…
Smacznego!