Temat oczywisty, nie od dziś u nas w domu poruszany, ale teraz gdy już tak blisko do porodu myślę sobie, jak to będzie wyglądać w praktyce. Jak uda nam się pogodzić te dwa modele domu, rodziny, tradycji i wszystko co najważniejsze, najlepsze z każdego tego typu przekazać naszej małej Sarze.
Do tej pory była nas dwójka, ja Polka, on Anglik, jakoś udawało nam się uczyć siebie nawzajem, godzić różne przyzwyczajenia, wierzenia, nawyki. Pomogła w tym pewnie i ciekawość nowym, nieznanym i fascynacja innym, odmiennym. Nie brakowało nam tolerancji i wyrozumiałości, mimo, że nie raz dochodziło do sprzeczek mniejszych czy większych.
A teraz gdy już nie będzie tylko nas dwoje, ale nas troje, myślę jak my to wszystko pogodzimy.
W jakim języku będzie mówić nasza córka? W jakim będzie myśleć, modlić się?
Które tradycje wydadzą się jej bliższe, a które śmieszne i zbędne w jej życiu?
Które kołysanki wybierze, aby słuchać przed zaśnięciem?
Z jakich bajek będzie wyciągać morały i uczyć się życia?
Które ciasto będzie jej ulubionym? Czy wybierze schabowego czy roast dinner?
I czy wszystkie babcie, dziadki i ciotki będą umiały się z nią porozumieć?
Dom dwukulturowy na pewno jest domem szczególnym, w którym przeplatają i ścierają się poglądy i racje dwóch stron, jednakowo ważnych. I choćby takie drobnostki jak pora posiłków w domu, co się je w niedzielę na obiad, to jak i gdzie spędza się czas wolny, jakie wartości pielęgnuje się i w co się wierzy, to wszystko sprawia, że czasami trzeba bronić swoich racji bardziej niż to konieczne.
Taki dom dwujęzyczny to także dom pełen zabawnych sytuacji, śmiesznych wymian zdań, kiedy jedno uczy się języka tego drugiego. To miejsce, w którym nie trzeba słów aby się porozumiewać i gdzie czasami tworzy się odrębny sposób porozumiewania, taki jakby trzeci język, znany i rozumiany tylko w takim domu.
I marzę dziś o tym, aby w tym naszym przyszłym domu nigdy nie zabrakło tego zrozumienia, miłości, wyrozumiałości i aby to co nas dzieli, zawsze nas łączyło…