Dzisiaj będzie o marzeniach, a właściwie o takim jednym, które spełnia się gdzieś obok mnie, a ja mam szczęście być tego jakąś cząstką malutką. O marzeniu, które czasami zabiera sen i powieki oddaje ciężkie nad ranem, o litrach wody przelanej w butelki, kapslach i o zapachu chmielu i potu.
To marzenie ponoć powstało z łyka z pianką gdzieś w angielskim pubie, przypadkiem, gdy zamiast do domu, wracało się z kumplami na jeszcze jednego. Choć ja myślę, że to wcale nie chodziło o piwo. Bo to tak czasami z naszymi marzeniami jest, że nie zawsze wiemy, gdzie ten wizjonerski impuls nas w przyszłości poprowadzi. A później po latach z marzenia buduje się dom i sadzi drzewo i syna się chwyta w ramiona. W strachu, że te niespełnione marzenie stanie się realnym koszmarem, działa się, choćby ostatkiem sił, na oparach rozsądku.
Mówią, że marzenia należy spełniać, choć ja sama do końca nie wiem, ile można dla nich poświęcać i czy warto żyć tylko dla nich. Bo czasami odwagi brakuje i kogoś obok, kto popchnie lub wstrzyma, chwytając za rękę. I spotyka się ludzi, którzy podcinają skrzydła, z zazdrości lub niezrozumienia. Gdy się tak czegoś bardzo pragnie, to jeszcze trudniej odróżnić zachciankę od prawdy i tylko czas weryfikuje błędy i liczy tych, których straciliśmy po drodze.
-.-
Mam takiego odważnego przyjaciela, który kilka lat temu wymarzył sobie browar. Nie zawsze ta droga była łatwa i przyjemna, nie zawsze nawarzone piwo smakowało sukcesem, nie zawsze był czas na uściśnięcie ręki. Ale się udało. No Frills Joe Brewing Company zaprasza do siebie na dalszą część opowieści…
A tak wygląda zaplecze marzeń: