To, że tworzymy dom polsko angielski pisałam już ostatnio. To, że różni nas kultura, tradycja i przyzwyczajenia też już wspomniałam. A dziś będzie o jedzeniu i o tym, jak nie zwariować gotując dla anglika.
Zwykle staram się gotować w domu potrawy, które nie kojarzą się jednoznacznie ani z Polską ani z Anglią.
Bo po pierwsze, nie jestem ekspertem od gotowania a już na pewno nie umiem przygotować tradycyjnego angielskiego puddingu czy cottage pie, a roast dinner i english sausages rolls nadal są dla mnie wielkim wyzwaniem
Po drugie typowe polskie zupy, pierogi, kluski, bigos czy łazanki nie zawsze smakują Paulowi.
I tak bywa, że w naszym domu królują makarony i ryże pod każdą postacią, ziemniaki pieczone, smażone, gotowane, sałatki i surówki, kurczak i inny drób i cała reszta potraw z różnych części świata.
A niestety bywa czasami i tak, że jestem zmuszona gotować dwa osobne dania, bo ani ja nie mam ochoty na Paula beef stew czy fish & chips, ani on w tej chwili nie chce mojej grochówki czy schabowego.
Ale wyobraźcie sobie, że wczoraj mój Paul zażyczył sobie na dzisiejszy obiad polskie krokiety z barszczem.
I jakie było moje zdziwienie gdy usłyszałam jak wymawia całkiem ładnie „kokiety z baszczem”.
No miód na moje serce.
I tak dziś od rana piekę naleśniki i gotuję barszcz.
Ale oczywiście smażę te naleśniki tak jeden po drugim i tak myślę, że miałabym ochotę na coś słodkiego.
I moje myśli coraz bardziej kierują się w kierunku naleśników na słodko, a te krokiety oddalają się coraz dalej i dalej.
No i nie wytrzymałam, napiekłam więcej naleśników, przygotowałam jabłka smażone z brązowym cukrem i cynamonem, w ruch poszła nutella i banany oraz dżemy i wiórki kokosowe, no i się zaczęło na całego.
Zjadłam od razu tyle ile dałam rady i tak teraz mając ogromną zgagę, ssę Rennie, mieszam i doprawiam ten barszcz i robię farsz do krokietów. Ale za to jaka szczęśliwa to tylko ja wiem 🙂