Bardzo pracowity dzień dziś miałam. Rano w szkole robiłam z dziećmi temat o dniu dziecka i prawach dziecka.
Każdy z uczniów miał za zadanie napisać list ze swoimi marzeniami, do samego siebie, który otworzy po roku, trzech a może pięciu latach i przekona się czy jego marzenia się spełniły/spełniają.
I jak smutno mi się zrobiło, kiedy zerkałam dzieciakom przez ramiona jak sobie radzą, a w większości listów przewijało się jedno i to samo marzenie: „chcę mieć milion funtów”…
I próbuję sobie przypomnieć, o czym ja marzyłam mając te 8, 10 lat.
Czyżbym należała już do jakiegoś starszego, wymierającego pokolenia, którego szczytem marzeń był pies, klocki lego i złoty wózek dla lalki?
A poza tym, w końcu skończyłam pranie i prasowanie. Wszystkie ciuszki poskładane w kupkach, podzielone na rodzaj i rozmiar. I jak chodzę koło tego i zerkam i się nadziwić nie mogę, jaka ja dobra jestem i ani mi się nie chce tego zamykać w szafkach i szufladach. Może jutro…
A tymczasem sobota to też u nas czas lenistwa, leżenia na sofie, jedzenia i tycia, oglądania ulubionych seriali i nic nie robienia.
A poniżej przegląd mojego dzisiejszego menu i brzuchol w całej okazałości. Mam wrażenie że tak coś na prawy bok mi się buba ułożyła chyba, jakiś krzywulec z tego brzucha dziś.