Jeździmy tam gdy ładna pogoda i deszczu nie widać na horyzoncie. Gdy dzień wolny od pracy, święto lub bez okazji, tak po prostu jak sie odwiedza babcię i dziadka. Pakujemy torbę, ubrania na zmianę, zabawki, aparat, butelkę i w drogę. Ta moja przesypia całą podróż, dojeżdżamy po godzinie na miejsce, wyciagam ją zaspaną z auta, wnoszę do domu gdzie pachnie bekonem i pieczonymi bułkami. Ona spogląda na nich ze strachem, aby po chwili wskoczyć im w ramiona. Woła nanny i biegnie do kuchni, siada pod szafkę z zabawkami i wyciaga wszystko na ziemię. Jak w domu.
A ja co? Odpoczywam od obowiązków, siedzę na sofie, oglądam telewizję, chodzę po ogrodzie, zakupy w pojedynkę robię, nie myślę o problemach i zmęczeniu. No raj.
Ona daje im drugą młodość, powód do dumy przed sąsiadką, przypomina o radościach z małych rzeczy, o zachwycie nad chwilą, biedronką na palcu. Ona każe im być aktywnym, biegać za nią, wspinać się na schody, zjeżdżalnię. Rzucać piłkę pod nogi i w ręce chwytać. Wygłupiają się przed nią, aby tylko ją rozśmieszyć, dogodzić, aby te zęby w uśmiechu zobaczyć. Ona każe im żyć.
A ja co? Dzielę tę miłość, bo wiem, że wróci pomnożona.