Chodząc po Londynie czasami czuję się jak ten chiński turysta, który pstryka zdjęcia wszystkiemu co się rusza, wszystkiemu co stoi, wszystkim co się da. I tak pamiętam ten przestraszny widok ludzi odwiedzających Katedrę św. Pawła, którzy trzymali nad głowami ogromne tablety i robili tym czymś zdjęcia. Pomyślałam wtedy, że gdyby sam Bóg to widział, to uznałby to za dziwaczną formę oddawania hołdu i czci lub za przejaw czystej głupoty, bo po co człowiek miałby sobie widoczność zasłaniać, stawiając przed swoimi oczami ogromną cegłę czy też kawałek plastiku. Smutny widok, mimo wszystko.
Zaraz potem przypomniał mi się koncert SADE, na którym byłam kilka lat temu. I taki magiczny moment, ballada By your side, światła przygaszone i aż chce się wznieść w dłoniach promyk, światełko, ogień na świeczce, lub zapalniczce. Ale zamiast tego miliony komórek ze swoim sztucznym oświetleniem zaczyna wzbijać się nad głowy fanów. Smutny widok, mimo wszystko.
Ale miało być o zdjęciach. Poniżej siedem fotografii miejsc i rzeczy, które kojarzą mi się z Londynem, bez których to miasto, nie byłoby tym miastem.
1. Tower Bridge
I taki żart z wczorajszej telewizji śniadaniowej:
– Wiecie jaki jest najpiękniejszy most na świecie? – Most beautiful!
Na mnie wywarł ogromne wrażenie, chyba nawet większe niż sam pałac królewski. Piękny, potężny, kolorowy i jak przystało na Anglię cały w koronach. Kojarzy mi się z niebem, nie wiem czemu.
2. Street Art
Londyn bez ulicznych artystów straciłby swój klimat. Nie wyobrażam sobie, że w metrze nie słuchać gitary czy skrzypiec, że przechodząc ulicami i czekając na kolejny czerwony autobus, nikt obok nie maluje, nie tańczy, nie śpiewa.
3. English doors
Moją miłość do angielskich drzwi pokazywałam już niejednokrotnie tutaj i za każdym razem gdy widzę nowe, genialne futryny cykam fotki jak szalona. Obiecałam sobie, że jak w końcu urodzę syna, posadzę drzewo i wybuduję dom, to drzwi do mojego królestwa będą w kolorze arbuza:)
4. Downing Street
Nie wiem o co chodzi, że ta ulica jest taka sławna, byłam, widziałam i nic. Nic mnie nie ruszyło, nawet fakt, że mieszka tam sam premier pod numerem dziesięć. Nie czuję tego klimatu i nawet tuzin reporterów z BBC za kratami bram mnie nie chwycił za serce.
5. Fish and chips
A co mnie chwyciło? To właśnie jedzenie angielskie. Jedzenie, któremu trzeba dać szanse, próbując nie raz, a tysiąc i nie zrażać się a kosztować do skutku. Ja po kilku latach polubiłam mint sauce i sausage rolls, wiadomo to nie to samo co pierogi i kluchy, ale można przeżyć. Wiadomo, frytki z rybką to zawsze!
A jedliście kiedyś panierowanego i smażonego na głębokim oleju batona mars? Nie? Żałujcie!
6. I Love London
Sprzedaż uliczna i ta duma z union jack, hasła typy calm down and... i wszystkie inne znaczki, kubki, czekoladki z monarchią, misiem paddingtonem i czerwoną budką telefoniczną, to jest to!
7. Backingham Palace
I to moje zdziwienie, czemu bliżej się podejść nie da, że nic nie widać i że w sumie Big Ben i parlament ładniejszy. Ogrody królewskie cudowne, szczególnie w okresie letnim, kiedy wszystko zakwita i kolorów szał.