Czyli dziś kilka słów o Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy. Ja pomagam od zawsze i do puszki wrzucam od kiedy tylko pamiętam. Tym, którzy są przeciwni tej akcji mówię, że jak nie pomagają, to niech chociaż nie przeszkadzają i życzę im, aby nigdy ich dzieci nie musiały korzystać ze sprzętu szpitalnego oznaczonego czerwonym serduszkiem.
Po raz drugi już, udało się zorganizować finał orkiestry w naszych skromnych szkolnych progach. Byliśmy także i my, aby wspomóc i dołożyć do puszki grosik, choć chyba trafniej by było napisać wrzucić funta. Polonia jak zwykle dopisała, sala pękała w szwach a puszki zapełniały się w oka mgnieniu.
Sara uwielbia być wśród ludzi, uwielbia inne dzieci, głośną muzyką, migoczące reflektory i jak coś się dzieje, wtedy to z tego marudnego diabła, zmienia się w mistrza parkietu i duszę towarzystwa. Wczorajsza atrakcją było obmacywanie innych, ciągnięcie za włosy i penetrowanie twarzy znajomych. Jako, że dziecko moje stało się dzieckiem przechodnim na pół wieczoru, ja odpoczęłam psychicznie i fizycznie i aż pod koniec imprezy zatęskniłam za moja bubą.
Wymęczona imprezowaniem, padła mi córka w powrocie do domu.