Mówią mi, że teraz jest mój czas. Że nigdy już taki nie będzie jak dziś, że mam się cieszyć i napawać, bo zanim mrugnę okiem to minie i zatęsknię. Czasami wlecze się jak głupi osioł. Szczególnie w nocy, gdy wskazówki zegara nie chcą się ruszyć, gdy dźwięk pracy lodówki jest głośniejszy niż własne myśli, gdy cisza tak głośna, że aż boli w uszach. Czas spowalnia, gdy czekam na powrót Paula z pracy, gdy paszport dziecka wciąż w drodze do mnie, gdy wyjazd do Polski odkłada się z tygodnia na tydzień.
I ten czas w dzień, który mija nieubłaganie, zbyt szybko, że gdy spoglądam na zdjęcia sprzed czterech miesięcy, to widzę, że dziecko rośnie, więc logicznie i ja się starzeję. Czas, w którym buba śpi, więc i ja próbuję coś zrobić, czas, który tylko zmęczeniem daje znak o sobie, że już pora na sen, choćby godzinny, a przecież tylko przed chwilą otworzyłam poranne oczy.
Czasu wciąż mi brak, aby:
– przeczytać zaległe książki, które leżą obok łóżka i się kurzą,
– ten kurz zetrzeć, posprzątać na błysk, i mieć w rękach coś innego niż tylko dziecko,
– przeczytać ulubione blogi od deski do deski, od pierwszego wpisu, dokładnie,
– zrobić albumy ku pamięci, dokończyć wklejanie zdjęć, opisać chwile, o których nie chce zapomnieć,
– wybrać się na kurs fotografii, albo chociaż nauczyć się dokładnej obsługi własnego sprzętu,
– zrzucić zbędne kilogramy, które tylko czekają, aby się rozrosnąć w siłę,
– nauczyć się kolejnego języka obcego,
– obciąć wciąż wypadające garściami włosy,
– kupić nowe spodnie, które nie są za duże i buty, w których nie będzie mi zimno w stopy.
Tymczasem wciąż czekam i czas nie śpieszy się ze:
– śmiechem na głos,
– obrotem z plecków na brzuszek,
– słowami ma-ma-ma,
– przespaniem całej nocy,
– pierwszym ząbkiem.
Mówią, że teraz jest Twój czas Saro, od 5 rano do 21 wieczorem, więc korzystaj ile możesz, bo matka lewo daje radę.