Macierzyństwo

na piechotę

Połowa lutego mrozi nam ręcę, a my jak na złość zgubiliśmy jedną rękawiczkę. Tej mojej to oczywiście nie przeszkadza. Mam wrażenie, że ona nie odczuwa zimna, całymi dniami chodzi boso bez skarpet, pije zimną wodę i ciężko ją sprowadzić do domu po spacerze. Mogłaby wcale nie nosić czapki, ale od czasu do czasu srogi palec przypomina, aby zasunąć ją na czerwone uszy.

Wyszliśmy dziś na chwilę, odwiedziliśmy miejscowe koty, mleczarza zbierającego puste butelki, położną i sąsiadkę. Ta moja dostała teczkę z książkami i targała ją za sobą niczym wór z prezentami świątecznymi. Jej ulubionym słowiem ostatnio stało się dobitne noł, więc o pomocy nie było mowy. I tak na piechotę w tempie żółwia udało nam się jakoś dotrzeć do domu.

Zasnęła dziś wcześnie, wtulona w Minni na poduszce, z tyłkiem do góry i policzkiem mokrym od śliny. A ja patrzę na te zdjęcia jednym okiem śpiącym i dopiero teraz widzę, jak ona mi wyrosła.

 

 

 

 

 

 

Close