To jest właśnie to, co nazywam latem!– usłyszałam z ust pięcioletniej Jessie, podczas naszego sąsiedzkiego pikniku w ogrodzie. Pomyślałam, że w sumie ja też to nazywam latem, truskawki cieknące po brodzie, trawa wtarta w kolana i lody we włosach. Taki jeden dzień dziecka, gdy w końcu dorośli dostrzegają dziecięce pragnienia, spełniają dziecięce marzenia i na chwilę sami stają się dziećmi. Łamią dorosłe zasady wchodząc w kałuże, rzucają kamyki do studni i wycierają nos rękawem. I nawet jeśli jutro znów założą na siebie krawaty i profesorskie okulary, chwycą w dłoń telefon, portfel i znikną w dorosłości na kolejny rok, to warto zatrzymać tę chwilę na dłużej.
Nie pamiętam dokładnie kiedy przestałam obchodzić dzień dziecka, ani kiedy przestałam robić swoją listę prezentów na ten dzień. To musiało być dawno, bo ja dosyć pamiętliwa jestem. Pewnego dnia dostaje się dowód osobisty i chce się być dorosłym i z dumą nosić łatkę dorosłości. To musiało być wtedy, no bo kiedy indziej?
Dzisiaj życzę Wam, aby takie lato trwało zawsze i zapraszam na kocyk.
Koleżanka mówi: daj aparat, zrobię wam zdjęcie, żeby ciebie też było widać.
Dałam, no i zrobiła: