Macierzyństwo

poświątecznie

Szykowanie, sprzątanie, gotowanie, smażenie, lepienie, pieczenie, świętowanie, jedzenie i picie i w końcu koniec tego szaleństwa. Można położyć się na podłodze i pobawić się nowymi zabawkami dziecka, na które ono samo jest jeszcze za małe. I można w końcu nie jeść i nie pić i włożyć wygodne spodnie dresowe, zmyć makijaż, spiąć włosy i nic nie robić przez chwilę.

Udało mi się samodzielnie ugotować 12 dań, mimo, że Paul twierdzi, że kompot i sos się nie liczą, wyprasować biały obrus na stół, ubrać choinkę na czas, wyczekać pierwszej gwiazdki, połamać się opłatkiem, wyśpiewać wszystkie znane mi kolędy, skosztować wszystkiego co było na stole, a przy tym jedną ręką zabawiać Sarę i pilnować, aby sobie krzywdy nie zrobiła.

A potem położyć się na chwilę i zamknąć oczy, aby obudzić się kolejnego dnia, spakować całe auto rzeczy dla dziecka i wyruszyć w drogę do rodziców Paula na kolejny dzień świętowania. Zjeść indyka, roast potatoes i christmas pudding, otworzyć całą górę prezentów, wystrzelić christmas crackers z nieśmiesznymi dowcipami, założyć koronę na głowę i czuć się królową przez chwilę.

I już po świętach. Fajnie było! Dziecko zadowolone, roześmiane, zapatrzone, wykochane, wytarmoszone, wytulone, rozpieszczone, a to przecież najważniejsze, o to nam wszystkim chodziło.

I taki żart z życia wzięty na koniec:
– Ile razy w roku ubieram choinkę??
– Jak Paul przewróci drzewko na ziemię, to DWA!

Close