Macierzyństwo

11 miesięcy

Wczorajszy wieczór wspomnieniowy potwierdził mnie w przekonaniu, że wychowujemy narcyza, który paluszkiem wskazuje każde zdjęcie na ścianie ze swoją podobizną, uśmiecha się do siebie samej w lustrze, całuje i liże swe odbicie, a ponad to każe sobie puszczać filmy z sobą samą w roli głównej. Tak więc oglądamy zdjęcia z ostatniego roku i tylko co trochę, któreś z nas krzyknie, że nie! nie możliwe, że takie ciemne włosy, że takie pyzy, że taka mała, że tutaj to dopiero wygląda, a tam to się uśmiecha.

Patrzę też na siebie gdzieś na drugim planie i wiem, że tamta ja już nie powróci, że dziś inne emocje mną targają, inne problemy czekają zza drzwiami. Czytam opowieści innych mam, to jak życie im się zmieniło, jak to dziecko nadało jemu sens, otworzyło oczy. Ja dzisiaj więcej spaceruję, mniej sypiam, wszystko wykonuje w biegu. Mam taki kalendarz z mądrymi cytatami, tam zapisuję rzeczy do zrobienia, na potem, na kiedyś, na nigdy. Mniej dbam o siebie, więcej doceniam zdrowie.

W pewnym momencie mojego macierzyństwa przestałam słuchać porad innych, o tym, że powinnam, muszę i że ktoś mi poradzi, ale doceniam pomoc innych, dzięki czemu moje życie powoli zaczyna przypominać to sprzed dziecka, mimo, że ja całkiem inna. Pozwalam tej małej wchodzić mi na głowę, brać ze mnie wszystko co najlepsze, wysysać siły, być panią w naszym domu na wzgórzu. To nic takiego.
Sara skończyła 11 miesięcy, a to dopiero coś.

 

Close