Poznałam ją przypadkiem, gdzieś na internetowym szlaku, gdy szukałam informacji o nauczaniu języka. Wcześniej ktoś prosił mnie o polecenie podręczników do nauki angielskiego, pytał jak zmobilizować się, aby wykuć słownik, jak zacząć mówić po angielsku, błagał o tłumaczenie pisma do banku. A ja specjalistką od polskiego przecież jestem, z angielskim wciąż walczę sama. I wtedy pojawiła się ona, gaduła, z pomysłem na życie, historią w tle i swoim skuterem, na którym zwiedza Tajlandię. Asia, podróżniczka, nauczycielka, blogerka, fajna kobieta, z którą miałam okazję porozmawiać i dzisiaj dzielę się z Wami tą rozmową.
Każdy z nas ma jakąś historię emigracji, jaka jest Twoja historia wyjazdu?
Pochodzę z Łeby, która jest ulubionym miejscem na wakacje dla wielu Polaków. Kiedy skończyłam studia postanowiłam, jak wielu naszych rodaków, wyjechać do UK do pracy. Nie miałam w zasadzie powodu. Nie wiedziałam po prostu co robić dalej. Po politologii nie ma aż tak wielu ciekawych możliwości. W Londynie miałam zostać miesiąc, później rok, a w końcu zrobiło się z tego 10 lat.
Wszystko byłoby ok, bo prowadziłam naprawdę dostatnie, ciekawe życie, ale nagle zapragnęłam podróżować. Wyjechałam do Tajlandii najpierw na 2 tygodnie, później ruszyłam w podróż przez Azję na 3 miesiące, a potem wróciłam i już wiedziałam, że nigdy nic nie będzie takie samo. Nienawidziłam swojej pracy, ciągłych dojazdów, pogody. Chciałam się wyrwać i żyć gdzieś indziej, gdzie jest cieplej.
W ciągu 6 miesięcy sprzedałam większość rzeczy, spakowałam się w 75-litrowy plecak i wyjechałam do Tajlandii. Zrobiłam kurs TEFL i dostałam pracę jako nauczycielka w college’u w Chiang Mai. Uczyłam tam przez 2 lata. Teraz uczę angielskiego przez internet i prowadzę bloga The Blond Travels. W zeszłym roku mieszkałam trochę w Wietnamie a później w Krakowie. Jednak zawsze ciągnie mnie do Chiang Mai i tutaj na razie chcę zostać na dłużej.
Co dały Ci te lata spędzone w Londynie?
Kiedy ktoś pyta mnie o Anglię to zawsze pierwsze co mówię to to, że nie bardzo byłam tam szczęśliwa. Przede wszystkim praca w korporacjach mnie męczyła i nie podobało mi się to, że może i więcej się zarabia, ale życie jest strasznie drogie i na koniec miesiąca czasami niewiele zostaje. No i pogoda, to chyba było ze wszystkiego najgorsze. Ja bardzo źle reaguję na deszcz i szarugę. Anglii jestem wdzięczna za wiele rzeczy. Przede wszystkim za to, że mogłam się nauczyć języka i to w takim stopniu, że obecnie traktuję go prawie na równi z polskim. To już nie jest mój drugi język. A pomyśleć, że tak się bałam go używać! Obawiałam się, że ludzie będą się ze mnie śmiali. W Anglii musiałam go używać i po tylu latach tam spędzonych, mogę go w końcu uczyć innych.
Do Anglii wyjechałam zaraz po studiach, a więc nie miałam stałej pracy ani rodziny. Bardzo mi było ciężko na początku i strasznie tęskniłam za Polską i rodzicami. Poznałam tu jednak wielu ludzi z całego świata. Mam znajomych prawie w każdym zakątku globu. To bardzo pomaga w podróżach. W Australii mogłam nieco przyoszczędzić na zakwaterowaniu i miałam swoich prywatnych przewodników, bo mam tam bardzo dużo przyjaciół.
Dzięki mieszkaniu w Anglii zrozumiałam, że w większości przypadków wszystko zależy od chęci i że nie można się wszystkiego bać. Na początku bałam się zmienić pracę, bo co będzie jak sobie nie znajdę drugiej, bałam się spróbować czegoś innego. Myślałam też, że nagła zmiana kariery w wieku 30-stu lat jest głupim pomysłem. Po paru latach zobaczyłam jak ludzie w Anglii zmieniają pracę. Anglicy się tego w ogóle nie boją. Są bardziej otwarci na rzeczy typu zmiana kariery, czy dalekie podróże. Oni wiedzą jak czerpać z życia przyjemność. Tego właśnie się od nich nauczyłam.
Z deszczowej Anglii do słonecznej Tajlandii! Czy możesz powiedzieć, że to Twoje miejsce docelowe? Planujesz tam zostać na dłużej, a może to tylko jedno z miejsc, w których pragniesz żyć?
Nie wiem czy Tajlandia to moje miejsce docelowe. Na razie tak. Mieszkam tutaj już prawie 4 lata i jest to jedyne miejsce, gdzie czuję się jak w domu. Nawet w Łebie nie czuję się tak szczęśliwa. Kocham Chiang Mai i chciałabym tu zostać na dłużej. Jednak przepisy wizowe są dość surowe i ciężko bez legalnej pracy tutaj żyć na stałe. Dużo podróżuję i nie wykluczam tego, że pewnego dnia znajdę sobie inne miejsce, które pokocham tak samo.
Czy polskość przeszkadza Ci w życiu w Azji, czy może to zaleta bycie obcokrajowcem? Jak jesteś traktowana przez tubylców?
Hmmm to jest ciekawe pytanie. Zastanawiam się co masz na myśli mówiąc ‘polskość’. Mam 2 paszporty: brytyjski i polski. Brytyjskim się posługuję częściej, bo łatwiej mi jest podróżować i mam większe szanse na dostanie pracy jako nauczycielka angielskiego. Tak naprawdę moi pracodawcy myślą, że jestem z Anglii.
Ja też nie czuję się ani Polką, ani Angielką. Jeżeli przypadkowa osoba pyta się skąd jestem to przeważnie odpowiadam, że z Polski. Tajowie często mylą Poland z Holland i ciężko im wytłumaczyć gdzie jest Polska. Tylko parę razy zdarzyło mi się, że na dźwięk ‘Poland’ ktoś powiedział ‘aahh Lech Wałęsa’.
Czasami jednak wolałabym, żeby nie było czegoś takiego jak obywatelstwo, bo szczerze mówiąc lubię myśleć, że jestem zewsząd.
A w Tajlandii osobę zza granicy traktuje się nieco inaczej. Mamy tutaj swoje przywileje, ale też istnieją tego negatywne strony. Tajowie myślą, że biali mają zawsze na wszystko pieniądze, a więc często bilety wstępów do miejsc turystycznych są droższe niż dla Tajów. Częściej jesteśmy zatrzymywani na drogach przez policję, która jest łasa na łapówki. Często jesteśmy oszukiwani, bo nie znamy języka i musimy polegać na Tajach, którzy nam wszystko tłumaczą, a nie zawsze są wobec nas uczciwi.
Z drugiej strony, dla nas buduje się wygodne apartamenty, mamy szpitale, które wyposażone są we wszelkie udogodnienia, traktuje się nas czasami jak celebrytów i możemy sobie pozwolić tutaj na lepsze życie niż np. w Europie. Dla mnie dodatkowym plusem jest nie rozumienie co się mówi na ulicy. Mówię nieco po tajsku, ale nie wystarczająco żeby zrozumieć bardziej skomplikowane rzeczy. Po prostu wolę nie wiedzieć co ktoś ma na obiad, albo słyszeć jak ludzie narzekają na politykę, co w Polsce można doświadczyć na każdym kroku.
W jaki sposób utrzymujesz kontakt i jak pielęgnujesz więzi rodzinne i przyjaźnie pozostawione w Polsce?
Używam przede wszystkim Skype. Raz w roku ładuję $10 na moje konto i mogę dzwonić do rodziców na komórki. Oczywiście oni też mają konta na Skypie, więc czas od czasu tak się komunikujemy. Moja mama ma też whatsapp i Facebook’a, oraz emaila. Wysyłamy sobie zdjęcia i krótkie wiadomości. Jedyny problem to różnica czasu. Jak u mnie jest 1 w nocy to moi rodzice dopiero kończą pracę i bardzo trudno jest nam się czasami zdzwonić.
Co do przyjaciół to utrzymuję z nimi kontakt przez Facebook’a. Jednak, wydaje mi się, że przyjacielskie więzi zaczynają się nieco rozluźniać. Nadal o sobie myślimy, ale bardzo dużo z moich przyjaciół ma dzieci, rodziny, kredyty itd. Moje życie jest nieco inne i przez ostatnie lata powstała między nami przepaść. jednak nadal staramy się pielęgnować nasze przyjaźnie.
W którym momencie Twojej emigracji, tęsknota za „domem” przestała Ci doskwierać?
Dokładnie to pamiętam. Przestałam tak naprawdę tęsknić po 3 latach pobytu w Anglii. Do tamtej pory jeździłam do domu parę razy w roku aż nagle zauważyłam, że robię to coraz rzadziej. Myślę, że w tamtym momencie tak naprawdę dorosłam.
Czy istnieje jakaś polska społeczność, z którą się integrujesz w miejscu w którym żyjesz ? Czy może raczej wtopiłaś się zupełnie w zwyczaje i kulturę tamtego regionu?
W Tajlandii jest bardzo mało Polaków. Jest to dość silna społeczność i znam niektórych z nich wirtualnie. Osobiście poznałam może z 3 lub 4. Nie widuje się z nimi zbyt często, bo mam czas tylko w weekendy, a wtedy lubię wyjeżdżać poza miasto. Zawsze jednak mnie cieszy jak spotkam kogoś fajnego z Polski, z kim mogę pogadać.
Czy oprócz znajomości języka angielskiego jest jeszcze coś, co pomaga Ci w życiu na emigracji?
Na pewno otwartość na świat. Staram się nikogo nie szufladkować. Mam znajomych z różnych krajów, którzy wyznają różne wiary i wszyscy są cudownymi ludźmi. Do poznanych osób podchodzę jak do ludzi, a nie jak do obywateli danego państwa. Tego nauczyłam się dopiero jak zaczęłam podróżować i wyjechałam z Europy. Na świecie jest tyle wspaniałych ludzi, robiących genialne rzeczy i od każdego można się czegoś nauczyć.
Myślę, że jestem też osobą, która przystosowuje się szybko do zmian. Odnajduję się w zasadzie w każdym środowisku, co pozwala mi na mieszkanie w różnych miejscach na świecie.
Wiem, że jesteś nauczycielem angielskiego, jakie rady dałabyś osobom, które uważają, że na naukę jest już zdecydowanie za późno?
Na naukę nigdy nie jest za późno. Wszystko co musisz zrobić to znaleźć dobrego nauczyciela i system nauki, który ci odpowiada. Jeżeli jesteś wzrokowcem, skup się na kolorach i podkreślaniu słówek. Jeżeli wolisz uczyć się ze słuchu, nagrywaj lekcje. Ważne jest też to, żeby uczyć się używając materiałów, które są interesujące. Osoba, która dużo podróżuje powinna uczyć się zwrotów i słówek przydatnych w podróży. Tak samo ktoś, kogo interesuje polityka będzie znudzony tekstami o technologii. Oczywiście praktyka i pokonanie strachu i wstydu przed mówieniem także gra dużą rolę.
Nauka w każdym wieku jest dobra, bo nie tylko daje nam poczucie, że robimy coś pożytecznego dla siebie, ale także rozwija nam umysł i trenuje mózg. Znam parę osób, które zamieszkały w Tajlandii już na emeryturze i w przeciągu roku, czy dwóch lat, nauczyły się mówić po tajsku, a wierz mi, że nie jest to łatwy język.
Jeżeli ktoś ma nieco czasu, w szczególności osoby na emeryturze, to jak najbardziej polecam naukę języka. Lepiej nauczyć się czegoś przydatnego, niż np. chodzić na ploteczki do przyjaciółek.
Jakie polecasz sposoby i metody na naukę angielskiego i czy nauka języka przez internet jest naprawdę aż tak efektywna?
Jeżeli ktoś chce naprawdę nauczyć się języka, to na pewno powinien zacząć od lekcji. Znajdź nauczyciela, który rozumie twoje potrzeby. Nie ma nic gorszego niż nudny nauczyciel, który tłucze z tobą regułki i nie uczy cię konwersacji. Wykup może najpierw 4-5 lekcji i jeżeli dany nauczyciel nie spełni twoich oczekiwań, znajdź kogoś innego.
Należy sobie także obiecać, że oprócz zajęć będziemy odrabiać zadania domowe i codziennie poświęcimy chociaż chwilę na naukę języka. Nie musi być to wkuwanie słówek, ale może być to wysłuchanie audycji radiowej, podcastu, przeczytanie artykułu. Można także nagrać lekcję i odtworzyć ją sobie później.
Gramatyka jest ważna, ale należy jej poświecić nieco mniej czasu (chyba, że przygotowujemy się do egzminów). Konwersacja, rozumienie ze słuchu i czytanie są ważniejsze. Tak samo wkuwanie słówek, jak to nam kazano robić w szkole, nie ma sensu. Poznałeś nowe słówko? Zapisz je i ułóż z nim zdania, postaraj się użyć go w następnej rozmowie.
Dużo czytaj. Zacznij od książek dla dzieci, jeżeli dopiero zaczynasz naukę. Romanse też zawsze są prosto napisane. Pamiętaj, że nie musisz rozumieć każdego słowa. Wystarczy rozumienie z kontekstu. Polecam też oglądanie filmów i bajek w wersji oryginalnej. Na początku może być ciężko ze zrozumieniem, ale można zawsze włączyć polskie napisy.
Jak wiele moich czytelniczek, ja sama jestem mamą dziecka dwujęzycznego. Mam ogromne obawy, że pewnego dnia jej biegła znajomość języka angielskiego, przewyższy moje zdolności językowe. Co robić, aby nie zostać w tyle za dzieckiem dwujęzycznym, gdy czasu na naukę języka jest tak niewiele?
Ah te cudne mamy, ciągle zabiegane 🙂 Rozumiem w zupełności, że często nie można znaleźć czasu, ale nauka nie musi polegać na zasiadaniu za biurkiem i odrabianiu zadań domowych. Gotujesz obiad, włącz radio, wysłuchaj audycji lub podcastu. Zrezygnuj z polskiej telewizji, a jeżeli ją musisz mieć, to filmy oglądaj w wersji angielskiej, ewentualnie z napisami polskimi.
Zawrzyj znajomości z obcokrajowcami. Może umów się na kawę z angielskimi mamami. Pogadaj z nimi o swoich kłopotach, problemach, pożartuj. Nie wstydź się. Na pewno duża część z nich chętnie z tobą porozmawia. Możesz nawet się zapytać czy nie chciałyby cię uczyć angielskiego w zamian za kawę podczas kiedy wasze dzieci bawią się w piaskownicy. Wiem, że to może źle zabrzmi, ale jeżeli naprawdę chcesz władać tym językiem biegle to staraj się unikać polskich miejsc, typu fryzjer czy kosmetyczka.
Oczywiście mówię tutaj tylko o osobach mieszkających w UK, czy w innych krajach anglojęzycznych. Jeżeli w kraju, w którym mieszkasz nie masz powyższych możliwości, to na pewno warto zainwestować w lekcje i oprzeć naukę bardziej na słuchaniu radia i oglądaniu filmów w wersji oryginalnej. Każda okazja do poćwiczenia języka jest dobra.
Lekcje online są efektywne, szczególnie jeżeli nauczyciel cię wysłucha i dobierze materiał do twoich potrzeb. Tak naprawdę nie różnią się od normalnych, prywatnych lekcji, z tą różnicą, że używa się do nich współczesnej technologii, dzięki czemu np. odrabianie i sprawdzanie prac domowych jest o wiele prostsze i pozwala nauczycielowi na bliższe kontrolowanie postępów ucznia.
Lekcje przez Skype na pewno są wygodne. Przede wszystkim dlatego, że można je robić wszędzie i praktycznie o każdej porze. Możesz robić je w piżamie i nie musisz jechać na drugi koniec miasta. Mam jedną uczennicę, która niedawno została mamą i ona robi lekcje kiedy jej dziecko drzemie. Oczywiście, czasami musimy odwołać zajęcia, bo dzidziuś nie chce w ogóle spać, a czasami robimy je kiedy mała sobie obok leży i gaworzy. Myślę, że jest to wygodne i na pewno sprzyja nauce.
-.-