U nas szykowanie się do Świąt. Robimy kartki, piszemy na nich życzenia od serca. Nigdy nie zrozumiem tej dziwacznej angielskiej tradycji wysyłania kartek hurtem, rozdawanie ich wszystkim jak leci, w pracy, szkole, na ulicy. A w środku gotowe sklepowe trzy słowa i podpis na kolanie. Ale tu liczy sie ilość przecież, tak samo jak ilość prezentów pod choinką, a nie gwiazda na jej czubku. Musi być dużo, inaczej to nie Święta. Paul chodzi za mną z pytaniem, czy mamy wystarczająco, czy starczy, a ja mu mówię z uporem maniaka, że ona i tak nie będzie pamiętać, nie zauważy, nie policzy, że brakuje jednego.
Więc oprócz kartek pakuję prezenty, kupiłam piękny srebrny papier, który zostanie porwany na tysiąc radosnych kawałków, który po wszystkim wyrzucę do kosza z całą bolączką świątecznego szału. Zaczynam dostrzegać inny wymiar świąt, ten w którym, to ode mnie zależy jakie one będą. Taki wymiar, w którym to obdarowywanie sprawia najwięcej radości i innych uśmiech bardziej się liczy. Ale też taki wymiar, w którym to opłatek na stole, kolędy w radio i cisza, aby nie zbudzić narodzonego powinny być ważniejsze niż reszta.
Wierzymy w Świętego Mikołaja, mimo, że świat huczy, że karmię kłamstem tą moją, wierzę od stóp po końcówki włosów w staruszka z sercem w worku. I tę wiarę będę podtrzymywać, póki będzie ktoś, kto będzie chciał wierzyć równie mocno jak ja. Nie wiem, czy ta moja kiedyś się na mnie za to obrazi, że oszukałam ją dogłębnie mocno, jeśli tak, to przeproszę ją kiedyś.
Stroimy choinkę, pod którą ona znajdzie malutki pakunek, w srebrny papier owinięty- małe lusterko. Moje wszystko. Spojrzy w nie i zrozumie pewnego dnia, że nic cenniejszego dziś nie mogłam jej dać.