Angielskie matki są grube, mają tłuste włosy i niewypielęgnowane stopy, które dumnie prezentują w zbyt małych klapkach, gdy rano zaprowadzają swoje dzieci do szkoły. Czarny lakier z ich paznokci do połowy obgryziony, papieros w ręku i spodnie dresowe zbyt niskie, by zakryć rów na tyłku, gdy schylają się, by podnieść upuszczoną puszkę po coli. Są głośne i wulgarne, gdy krzyczą na dzieci i partnera oraz sąsiadów, którzy nie dopilnowali psa srającego na kawałek ich ogródka. Są głupie, roszczeniowe i leniwe, nie chce im się obiadu ugotować, tylko karmią rodzinę w maku, popijając squash’em rozcieńczonym z wodą. Nie mają w domu niedzielnego stołu, przy którym można by rozmawiać i kłócić się albo pięścią od czasu do czasu. Za to mają lustro w salonie, w którym przeglądają się rozmawiając przez komórkę, trzymając na biodrze to ich najmłodsze, zapłakane, zasmarkane, pojone calpolem i nurofenem.
Siedzą na tych benefitach tylko, a te benefity wydają w Primarku na buty na koturnach i wałki do włosów, które idealnie pasują do piżamy, w której lubią chodzić do sklepu po mleko, gdy im akurat zabraknie dla kota. Nie wycierają dzieciom spływającego nosa po pas, rzadko widać je na placach zabaw, gdy ich małe na zjeżdżalniach lub w piaskownicy, a częściej w centrach handlowych, gdy grupami polują na przeceny nowej kolekcji różowej bielizny i perfum.
Angielskie matki nie czytają książek, wypełniają za to piersi silikonem i usta sztuczne podkreślają mocną kredką. Sztuczne tak jak mieszanka mleka modyfikowanego, które zamiast z piersi to z butelki podawane zaraz po cesarce na życzenie. Nie czytają również etykiet na słoiczkach pożywnych, składu proszków do prania i kremów na odparzenia. Nie wiedzą czym różni się jarmuż od szpinaku, ziarna goi od ziaren chia i dżem od marmolady.
I to tyle jeśli chodzi o stereotypy…
Angielskie matki rodzą więcej dzieci niż przeciętna polska dziewczyna. Mają większe rodziny i rzadziej wracają na pełny etat do pracy. A pracują dużo mniej. Nie dlatego, że nie chcą, ale dlatego, że mogą nie pracować.
Angielskie matki częściej zabezpieczają się przed niechcianą ciążą i chorobami wenerycznymi, antykoncepcją darmową, która nie jest tematem tabu i wstydem, który trzeba chować przed księdzem i babcią starego pokolenia.
Angielskie matki rzadziej mają usg ciąży, którą prowadzi położna, ale za to częściej poddają się darmowym badaniom prenatalnym, które wykrywają ciężkie wady płodu i śmiertelne choroby ich nienarodzonych dzieci.
Angielskie matki częściej usuwają ciąże legalnie, nie dlatego, że chcą, ale dlatego że mogą to zrobić, bez oceniania, bez wytywania palcami, bez wykluczenia i grzechu. Bo tylko one i lekarz wiedzą całą prawdę. I tylko one znają gorzki ból tej decyzji, z której nikt ich nie rozlicza.
Angielskie matki mogą decydować o sobie i o swoim ciele. Ich życie nie jest identyfikowane z inkubatorem, który, zdaniem polityków, musi istnieć tylko w jednym, rozrodczym celu. Bez względu na cenę życia, zdrowia lub śmierci.
Angielskie matki kochają swoje dzieci tak samo jak my, nie dlatego że mogą, ale dlatego że chcą, bo inaczej się nie da. Tulą je tak samo mocno, w ramionach ze stali, jak my. Tak samo jak my robią wszystko, aby były szczęśliwe.
I to tyle jeśli chodzi o fakty…