O Chińczykach wiem tyle ile podpowiada mi stereotyp, że jedzą psy, produkują kicz made by dziecięce ręce, na świat patrzą przez biedne skośne oczy, a za tą małą, zalotną, żółtą pupą to każdy facet by poszedł w długą. No i ryż, pola ryżowe, wino ryżowe, sake w porcelanie i jedwab. I chyba jeszcze ninja i kimono i samuraje, ale to chyba bardziej Japonia. Zdecydowanie z Japonią mi się kojarzą Chiny.
W Londynie natomiast tylko namiastka, jakieś gazety, których przeczytać nie umiem, bazar, gdzie można kupić smak Chin za funta. Ale boję się skosztować, bo co jeśli wypluć będę musiała w chustkę lub na chodnik. A wtedy ten Chińczyk, co te kaczki od wczoraj przyprawiał, spojrzy na mnie z niedowierzaniem, pogardą albo ze śmiechem. I nie wiem co gorsze.
I tak zza brudnej szyby tej knajpy za rogiem, wyłania mi się ona, mąką oprószona niczym pyłem księżycowym lub prochem, z którego jedynie feniksy powstają. I zagniata to ciasto w wodę i sól, niczym zaklęcie znane od pokoleń. Nie patrzy na przechodniów, jakby cały świat leżał właśnie na stolnicy i wszystko zależało od idealnych proporcji, a najpewniej ta mała sakiewka z mięsnym farszem w jej ręku. A później gotuje się woda, wrzeniem i parą nad garem oznajmia, że już czas wrzucić i zamieszać, by później podać do stołów, gdzie głodne brzuchy i głodni przeżyć goście czekają.
Widzę czerwone kukły smoczych głów o ludzkich nogach, od prawa do lewa w korowodzie sztucznych ogni i duszącego dymu, bo zaraz się zacznie. Te smoki nad głowami zieją ogniem po zachodzie słońca, ogonem z papieru trącając zawisłe w powietrzu lampiony. Złote latawce z odrobiną światła w środku, tej nocy potrafią rozgrzać każde serce, tak mówią. To bal, karnawał, to Nowy Rok Chiński świnią przywitał nas miesiące temu. Ktoś mówił, że to będzie szczęśliwy rok, ktoś inny nie uwierzył. A mi wszystko jedno, jeśli mam być szczera.
Nad ranem spotykam go rozdającego ulotki, z promocją na ciepłą zupę rybną i chińskie ciasteczko z wróżbą. Mówi mi, że się spełni, że zawsze się spełnia, tylko trzeba wyczekać swoje. A co jeśli ja nie mogę czekać, bo tu zaraz godzina pełna wybija i trzeba to metro złapać, które nie poczeka, aż dym z petard opadnie. I odsłoni Chinatown zasypane kotylionami i resztkami czerwonych serpentyn, obnaży codzienność z miotłą w ręku, wyrzucającą resztki święta do kosza na śmieci.
Co jeśli to tylko namiastka niemająca nic wspólnego z prawdą?
I się nigdy nie dowiem.