Macierzyństwo

pod słońce

Pomyślałam rano, że trzeba nam wywietrzyć życie, pootwierać okna, drzwi ogrodowe na oścież. Że trzeba głowę wystawić na wiatr, pod kapturem trzymać włosy tańczące, przestać uciekać przed tym słońcem, a stawić jemu czoła. Pomyślałam, że jak już wyjdziemy z tych białych ścian to znów będzie jak kiedyś, że odpocznę, zapomnę, że zawsze mam pod górkę. Przestanę choć na chwilę drwić z ludzi, którzy narzekają, że mają ciężkie życie, nieprzespaną noc, bałagan w pokoju i czekający kosz z praniem.

Więc wychodzimy, ja udaję, że mi ciepło, ona biaga jak szalona, wskazuje swoim palcem na drzwi i mówi dom, to by się zgadzało. Potem ucieka mi w krzaki i pokazuje rączki całe mokre od wody. Wyciera je szybko w spodnie nowe, bo dla niej nie rzeczy się liczą, a coś co dla mojego świata już dawno straciło znaczenie. Potem patrzy na mnie i gdy tylko probuję jej zrobić zdjęcie ucieka prosząco, aby ją gonić. Więc gonię tą moją a ta piszczy i chichra się okropnie. Pewnie myśli, że jestem super, a ja wiem, że mogłabym bardziej.

Jaką bym była, gdyby nie to słońce w oczy?

Close