Już ponad miesiąc, a ja wciąż zbieram słowa, którymi opisać wakacje w Polsce. Ten czas, który za każdym razem przenosi mnie w czasie. Miejsce, w którym czuję się jakbym nadal była dzieckiem.
Jakoś pewnego dnia to miejsce przestało być mi potrzebne i tak ważne jak było do tej pory. Dzielenie się tutaj, tym co mi na duszy, staje się coraz trudniejsze i nie wiem do końca jaki jest tego powód. Coraz częściej myślę o zakończeniu blogowania, w ten sposób jaki to teraz czynię. Zobaczymy co pokaże czas.
Już ponad miesiąc od porannych spacerów po ciepłe bułki, zabawy w piaskownicy z babcią i dziadkiem, przebojów nocnych w nieswoim łóżku. Dziś upał niemiłosierny, a ja spoglądam na zdjęcia z Polski i ciężko mi uwierzyć, że Sara biega na nich w bluzie i rajtuzach. Przeżyłyśmy płaczący lot samolotem, komunię, chrzest, spotkanie z królikami i kozami, panią doktor co dawała naklejki i zdarte kolana do krwi. Polska smakowała pysznie, pachniała mleczami i kiełbasą z grila. Dwa tygodnie jak z bicza strzelił.
Trochę zdjęć mam, którymi się podzielę, a co tam.