Macierzyństwo

rozmaryn i gołe stopy

Jest już po drugiej, kończymy obiad, popijamy wodą, wycieramy buzie i ręce. Otwieram drzwi na ogród, betonowe kafle przy samym wyjściu są tak ciepłe, że gdybym miała kota to pewnie przesiadywałby na nich bezustannie. Za chwilę zejdą się inni, dzieci wrócą ze szkoły, wstaną po drzemce i znów ogród będzie głośny, trawa poszarpana, huśtawka ponownie zacznie bujać się w rytm.

Pewnego dnia ta cała banda wspomni sąsiadkę Polkę, ze śmiesznym akcentem, która uczyła wszystkich polskich słówek, częstowała polskim jedzeniem i skakała z nimi na trampolinie. Za kilka lat przestanę być ciocią a stanę się panią dla nich, dziecięcy bezwstyd stroju kąpielowego przemieni się w półuśmiech tajemnicy i skrępowania. Pewnego dnia ta banda wyrośnie przypominając mi, że i ja się starzeję.

Lubię takie dni jak dzisiaj, pachnące rozmarynem z różowej doniczki. Lubię te gołe brudne stópki, które myję w zlewie pełnym ciepłej wody, gdy czas spać nadchodzi. Lubię stać boso na tym gorącym betonie przed drzwiami.
Jest już prawie ósma, kończymy kolację, wycieramy ręce i buzie, zamykam drzwi ogrodowe. Idziemy spać, ale to już całkiem inna historia…
Close