Emigracja, Macierzyństwo

santa claus is coming to town

Wczoraj byliśmy na imprezie. Poważne party, o którym szumiała cała Polonia w okolicy. No bo tak to już jest, że gdy nasza Polska Szkoła coś organizuje to  Polacy tutaj chętniej się jednoczą i działają wspólnie. Pewnie też dlatego, że Mikołajki jako takie nie są obchodzone w Anglii, a wiadomo, organizować Mikołaja na własną rękę dożo trudniej, niż skorzystać z atrakcji jakie oferujemy.

Mimo, że jestem na macierzyńskim i chwilowo nie pracuję w szkole to nadal mam bardzo bliskie kontakty z nauczycielami i uczniami i aż mi szkoda, że nie mogę działać tak dużo jakbym chciała. Także wczorajsza impreza była dla mnie oddechem tęsknoty za moimi dziećmi, moim dotychczasowym światem. Wyszłam w końcu z domu do ludzi, oko podmalowałam jak trzeba, najlepszą bluzkę założyłam, dziecko przebrałam i poszłyśmy podbijać świat!

Mikołaj był oczekiwany przez cały wieczór, a gdy się w końcu pojawił, to szał ogarnął nie tylko uczniów, ale i rodziców z aparatami. W tym mnie też, oczywiście.

Po odstaniu w kolejce jak za komuny, w końcu dopchałyśmy się do Świętego. Buba oczywiście była zainteresowana czymś innym, bo przecież takiego Mikołaja to ona ma codziennie i nie przejmowała się nim zbytnio. I nie ważne, że kolejny taki za rok i że jak się teraz nie uśmiechnie to przepadło.

Sara spodobała się elfowi i musiałam pilnować dziecka, bo było rozchwytywane. Że tak powiem, Sara była wczoraj dzieckiem przechodnim i już prawie miałam pomysł, aby zbierać po funcie za każde zdjęcie z nią. Boże, jaka ja dumna byłam. Taką dumę, to chyba tylko rodzic czuje.

Ale co tam Mikołaj, elfy i prezenty, co tam choinka i inne dzieci, co tam mama i aparat. Największą atrakcją na zabawie mikołajkowej okazały się kule dyskotekowe. Takich oczu to dawno nie widziałam na twarzy mojego dziecka.

Close