Jest kilka powodów, dla których gdybym tylko mogła, cofnęłabym czas. Żeby znów być dzieckiem, które uśmiecha się częściej niż którykolwiek dorosły. I tak bez wstydu siedzieć pół dnia w wannie na dworze, nie zakrywać twarzy przed obiektywem aparatu, tylko szczerzyć zęby.
Zacznij tak po prostu, od zwykłego cześć lub jak się masz, to dużo ważniejsze niż kolor tuszu i rodzaj papieru.
To jest właśnie to, co nazywam latem!– usłyszałam z ust pięcioletniej Jessie, podczas naszego sąsiedzkiego pikniku w ogrodzie.
Miał być post na dzień matki albo niedzielny, odświętny. O miłości, która kruszy skały i roztapia lodowce.
Byliśmy nad Tamizą. Dużo mew nad głową, parowce i mniejsze statki na wodzie. I taki mały plac zabaw, gdzie ustawia się zgraja dzieci, czekająca na swoją kolej na huśtawce.
Dochodzi godzina 14, a to oznacza, że jeszcze tylko kilka minut i będę mogła zdjąć rękawiczki, wyszorować ręce, zrzucić roboczą koszulę i wyjść z pracy.
Moje dzieciństwo zawsze będzie mi się kojarzyć z trzepakiem pod blokiem, sianem w stodole dziadka, lodami z automatu z budki na rogu i bratem przylepą przy nodze.