We Wrocławiu nie byłam od czasów studiów, a właściwie to może byłam, ale wtedy rodzaj wizyty był całkiem inny. Gdzieś pomiędzy krasnalami i Odrą piłam na rynku głównym, ciemne piwo w smaku przypominającym palony karmel.
Wydarzenia ostatniego tygodnia nadal brzmią głośno, słucham jednym uchem wiadomości w polskiej telewizji, kończę krojenie warzyw, wywieszam pranie, wycieram spocone czoło.
Emigracja ma to do siebie, że traci się połowę życia i tyle samo dostaje się w zamian.
Ostatnie dwa tygodnie to jadanie przy ładnych stołach, siedzenie na wygodnych sofach, rozmowy w pięknych domach, zabawy nowymi zabawkami. Zakupy w drogich sklepach, odwiedziny u rodziny i jednej i drugiej i trzeciej.
Wróciłam do domu po dniu pełnym wrażeń, głodna, z opuchniętymi nogami, bólem w biodrach i kroczu, zmęczeniem większym niż po nieprzespanej nocy, ale bardzo szczęśliwa, pozy