Nie pamiętam dokładnie kiedy się dowiedziałam, że to rodzice kupują prezenty i pakują je w białe reklamówki ze świątecznym nadrukiem. Nie wiem kiedy szukanie po domu schowanych paczek stało się dla mnie przygodą porównywalną do serialu detektywistycznego. Dziś nawet nie pamiętam dokładnie, co się w tych workach znajdowało. Wiem, że były tam pomarańcze, orzechy, czekolada i skarpetki na pewno. Reszta jakoś uleciała mi z głowy. Pamiętam jednego roku dostałam różowy szalik, innego kasetę Gemini Kowalskiej. Ktoś tam kiedyś podarował mi kredki, zegarek i lalkę, którą pewnie bardzo kochałam.
Mam takie zdjęcie samej siebie sprzed lat, na jakiejś imprezie pracowniczej moich rodziców, stoję obok Mikołaja, który nie ma czerwonych wypieków, ale i brodę i worek pełen posiadał. Miałam wtedy ogromną odwagę w sobie, mówiłam mu wierszyk z pamięci, siadałam mu na kolanach. Byłam gotowa przez biegun i komin za nim wszędzie. Takiej pewności siebie, jaką tylko dziecko może mieć, dziś trudno mi w sobie odnaleźć i wiary we wszystko nadal szukam w lustrze.
Trzeba w coś wierzyć, w konia na biegunach, wróżkę zębuszkę, siły nadprzyrodzone, wiatry znad morza, w to, że ktoś ten szalik różowy przyniesie, gdy mrozy nadejdą. Trzeba wierzyć w dobro, które się mnoży, w zło, którego unikać nam trzeba. W człowieka z białą brodą, w anioły bez skrzydeł, w boga, w przeznaczenie, los i fatum. Trzeba uwierzyć w siebie i w tym lustrze porannym zobaczyć więcej niż zwykle.
Póki jeszcze nie jest za późno.
-.-
Wierzę w ideę Świętego Mikołaja, w to, że każdy z nas może dać z siebie więcej niż myśli. Wierzę, że takie dni jak jutro, mogą wyzwolić w nas wszystkich dziecko, które zatraciliśmy po drodze. Najlepsze prezenty nie są dostępne w sklepach i nie można za nie zapłacić pieniędzmi. To gest, uśmiech, dłoń, dotyk, zapach, który powraca po latach i sprawia, że robi się cieplej. Wiem, że każdy dzień jest dobry, aby być dla kogoś Mikołajem i ja sama kilku takich świętych spotkałam na mojej drodze. Znacie to uczucie, gdy ocalacie komuś dzień? To dużo lepsze niż tabliczka czekolady z orzechami.
Więc kłamię tej mojej małej, mówię jej, że przyjdzie do niej Mikołaj, że podaruje jej coś, co znajdzie w czerwonej skarpecie. Oszukuję ją, rozbudzając fantazję, uczę czekania do rana w niepewności i podnieceniu. Podsycam w niej kłamstwo, z którym będzie musiała żyć przez następnych kilka lat. Chcę, by dostrzegła moc uczynku, by potrafiła zrezygnować z czegoś dla wyższego celu, mimo że czasami to niewygodne i bardzo boli. Wiem, że pewnego dnia będzie za duża i ta wiara zbyt wstydliwa będzie, aby się nią podzielić z innymi.
Wysłuchuję dzielnie komentarzy o tym, że córka będzie mi miała za złe, że kłamię i rozczarowanie szykuję jej większe niż sam wór prezentów. Że daję zły przykład, że jestem hipokrytką, bo powtarzam jej, by nie kłamała, a sama to robię. I tak sobie myślę w duchu, że chciałabym, aby to było jedyne kłamstwo, którym będę musiała kiedykolwiek karmić moją Sarę…
Photo credit: music2fish2 (eric lanning) via Foter.com / CC BY