Mamy jesień, w radio mówili, że to będzie indian summer, cokolwiek by to miało oznaczać. Anglia o tej porze roku jest wilgotna, parna i wietrzna. U nas w domu na wzgórzu czas płynie powoli, budzimy sie rano, bez śniadania wychodzimy z domu, do parku, nad rzekę, gdziekolwiek.
Lubiłam być dzieckiem. Z całym inwentarzem dzieciństwa, lubiłam być dzieckiem. Takim naiwnym, wierzącym, że modlitwa spełnia marzenia, że dobro zawsze górą, że wszystko mi się uda.
Możesz zrobić tak jak tu wszyscy, urodziny po angielsku. Wyjanąć salę, restaurację, klub zabaw. Zaprosić trzydziestkę dzieci, których imion prawie nie znasz, twarzy nie kojarzysz.
Wiosna u nas całego, łapiemy słońce, biedronki w pudełka po zapałkach.
Od święta do święta płyną nam dni, od jednego stołu do drugiego zasiadamy. Wstałyśmy jak wczoraj, ugotowałam jaja, ta moja uparła się, że ona też będzie farbować.
Jeździmy tam gdy ładna pogoda i deszczu nie widać na horyzoncie. Gdy dzień wolny od pracy, święto lub bez okazji, tak po prostu jak sie odwiedza babcię i dziadka.
Ja wolę na słono, ze szpinakiem i fetą lub kukurydzą, papryką i szynką. Nie pogardzę smażonymi lub zapiekanymi w sosie czosnkowym.