Początek grudnia, mikołajki, to taki dzień w roku, który jest wyjątkowo pracowity dla mnie. Rano w sobotę idę do pracy do Polskiej Szkoły, tam jak zwykle lekcje, zadania domowe, oceny do dziennika. Później szybkie rozkładanie krzeseł, strojenie choinek, zwijanie losów na loterię.
Nie pamiętam dokładnie kiedy się dowiedziałam, że to rodzice kupują prezenty i pakują je w białe reklamówki ze świątecznym nadrukiem.
Grudzień za pasem, a to znaczy, że już niedługo Anglicy rozpoczną swoje szalone zakupy świąteczne. I kiedy mówię szalone, to naprawdę mam to na myśli.
Tytuł tego posta jest trochę przewrotny, bo tak naprawdę dzieci dwujęzyczne nie potrzebują jakiś szczególnych książek do rozwoju.
Ta nasza mała dziś była pierwszy raz w przedszkolu. Założyła ten swój purpurowy mundurek, czarne buty i teczkę, do której wciąż brakuje jej kilku centymetrów.
Różnica między szczęściem a radością widoczna jest nad ranem, gdy jeszcze wszyscy mają zamknięte oczy, a słońce nabiera sił, aby przebić się przez szarość sypialni.
Wiecie jak to jest obudzić się pewnego poranka i zdać sobie sprawę, że gdzieś tam umknęło Wam trzy lata z Waszego życia.