Wziął mnie nad rzekę. Sucha skoszona trawa wbijała nam się w skórę nagich stóp, ale przy wodzie było lepiej. Można było usiąść i zacząć narzekać albo chociaż pomilczeć wymownie. To pierwsze wydawało się nam wtedy bardziej na miejscu.
Mój brzuch nigdy nie był płaski jak tafla wody lub lustra.
Jest taka minuta, która określa mnie bardziej niż tafla jeziora z odbitą mą twarzą, niż papilarne, odbite linie tłuszczem na białym obrusie.
Wiecie co mnie rusza? Zmarnowany talent. Ten, który spotykamy na ulicy, robiący pierścionek z kawałka druta i kolorowej perełki. A potem z tym pierścionkiem biega moja córka i nie chce go oddać za żadne skarby świata.
Po raz pierwszy spotkałam się z nią jako dzieciak, miałam może z 10 lat, gdy zaczęli odchodzić jedno po drugim, najpierw dziadek, później babcia.
Jakby wyrwana do odpowiedzi, nieprzygotowana, po zarwanej nocy, gdzie ostatnią rzeczą był ten egzamin, składam zdania po słowach, które nie wylewają się jak z dzbana ze mnie, ale&nbs
To zabawne, że to mnie trzeba ratować, gdy to Ty jesteś w potrzebie, że to mnie na rękach, gdy to Ciebie za sobą ciągnę od lat. Zabawne jak po latach weryfikuje się przyjaźnie i związki, które dzisiaj parzą w palce.