Dwa lata. Ktoś powie, że to wcale nie tak długo, aby wyciągać wnioski i podsumowywać macierzyństwo, bo przecież to taki krótki okres, cóż to jest dwa lata. To tylko szesnaście zębów mlecznych, porysowana ściana w pokoju, butelka z niedopitym mlekiem i zdjęcie małych nóżek na biurku. Kto by tam liczył nieprzespane noce, siwe włosy na głowie, niezjedzone obiady, wypłakane w strachu łzy. Dwa lata macierzyństwa, które nauczyły mnie więcej o życiu niż najlepszy obóz przerwania i wykłady na najlepszych uniwersytetach świata. Macierzyństwo na emigracji, bez rodziny, bez instytucji babci obok, bez rad i wsparcia siostry czy brata. Macierzyństwo w kraju z odmiennym stylem wychowania niż ten znany, z innymi priorytetami, gdzie metody i sposoby radzenia sobie z dziećmi odbiegają od tych, z którymi stykałam się dotychczas.
BĘDĘ MAMĄ
Nauczyłam się pracować do końca ciąży, z brzuchem ogromnym jak globus, z opuchniętymi stopami zakładałam służbowe ciuchy, aby stawiać się jak zwykle na czas w robocie. Nikt nie dał zwolnienia lekarskiego, bo nie było poważnego zagrożenia dla przebiegu ciąży, nikt nie traktował mnie jak chorą, tylko dlatego że nosiłam w sobie dziecko. Nauczyłam się również angielskiej cierpliwości od jednego skanu do drugiego, od jednej wizyty u położnej do drugiej.
INSTYTUCJA BABCIA
Nauczyłam się radzić bez niej, z kolkami, wysypkami i płaczem mojego dziecka. Jej domowe sposoby na wszystko i rady przez telefon musiały wystarczyć, bo nie ponosiła kiedy poszłam do toalety, nie ukołysała, gdy korzystałam z luksusu kąpieli, nie uśpiła, gdy ja pierwsza padłam ze zmęczenia. Babcia nie odciążyła mnie i nie zastapiła, gdy musiałam wyjść do lekarza, nie przyszła posiedzieć w niedzielę, nie została, gdy ja miałam egzamin, wizytę u dentysty i gorączkę.
OPIEKUNKA NA WAGĘ ZŁOTA
Została nam teściowa, która jest daleko, która na zawołanie nie może i obcy, którym musiałam nauczyć sie ufać. Sąsiedzi, znajomi, którym byłam zmuszona od czasu do czasu podrzucić dziecko, gdy wezwanie do sądu czy rozmowa o pracę. Wszystkie te moje nieobecności umawiałam z wyprzedzeniem, dopasowując terminy do wszystkich innych, tak żeby zgrać wszystkich w czasie i miejscu. Nauczyłam się być mistrzem organizacji, logistyczne plany nie są już dla mnie problemem.
POWRÓT DO PRACY
Wróciłam do pracy na godzin kilka w tygodniu, bo przecież ani babci, ani opiekunki co z dzieckiem by mogła. Więc nauczyłam się pracować w dwóch miejscach na raz, pomiędzy zmianami męża, tak abyśmy obje mogli coś zarobić na pampersy i kaszki. Po nocach robię nadgodzinny wycinając i klejąc kartki z papieru. W pracy nauczyłam się odpoczywać, relaksować i delektować ciszą i spokojem zachowując przy tym równowagę psychiczną.
ZAPRZYJAŹNIONY LEKARZ RODZINNY
Nie znalazłam takiego, który od lat z rodziną związany, który mnie jako dziecko z różyczki ratował. Więc nauczyłam się rozpoznawać choroby dziecka i sama je leczę paracetamolem, posiłkuje się polskimi aptekami z witaminami tutaj wydawanymi na receptę. Studiuję książki medyczne, fora internetowe w poszukiwaniu prawidłowej diagnozy 😉
PODRÓŻE Z NIEMOWLAKIEM
Opanowałam perfekcyjnie loty we dwójkę samolotem, długie jazdy pociągiem, ciasnym autobusem. Jestem mistrzem w pakowaniu walizek, tak aby zmieścić wszystko nieprzekraczając limitów wagowo objętościowych. Nauczyłam się jak sprawnie z jedną wolną reką przejść przez odprawę na lotnisku. Jak przygotować suchy prowiant na podróż nie mając nic w lodówce, jak zdobyć wodę stojąc w długiej kolejce do odjazdu. Dziecko w podróży, brzmi prawie jak tytuł poradnika mojego autorstwa, w którym opisuję metody i sposoby na bezpieczną i przyjemną podróż z wyjącym noworodkiem.
UCZYMY SIĘ RAZEM
Nauczyłyśmy się siebie nawzajem, ja rozpoznaję humory córki, a ona nauczyła się, że tylko na mnie i na tatę może liczyć, że nikt nie przybiegnie jej uratować od złych rodziców każacych posprzątać pokój i zabraniających kolejnej kostki czekolady. Nauczyłam się wszystkich kołysanek, rymowanek, wierszyków po angielsku, zapisałam się nawet do angielskiej biblioteki, aby w szkole dziecku pomocną z literatry być. Nauczyłam się obcej terminologii koniecznej do przetrwania w świecie innych matek, na placu zabaw, sklepie z akcesoriami dla dzieci.
MOGĘ WSZYSTKO
Dziś wiem jak sobie samej radzić, ja i on i ona jesteśmy samowystarczalni. Bez pozornie dobrych rad, wtrącania się, różnicy zdań pokoleniowej. Macierzyństwo na emigracji to macierzyństwo całkowite, bez przerw, wymian w opiece. Często pozabawione miedzypokoleniowego pierwiastka rodzinnego ciepła, to chwile samotności w przekonaniach i kulturze. To niejednokrotnie walka pomiędzy wpojonymi wzorcami wychowania, a tym co niesie nam tereźniejszość i z czym musimy sie mierzyć każdego dnia.
Moja córka ma szczęście, że otacza ją rodzina taty, ma kochających, obecnych dziadków bardzo blisko, ma ciotki i kuzynów tutaj przy sobie. Ale wiem, że na emigracji żyje tysiące polskich rodzin, kobiet, dla których macierzyństwo w obcym kraju to samotność i tęsknota. To brak zrozumienia, osamotniona codzienność, gdy partner całe dnie spędza w pracy, aby opłacić wynajmowany pokój, mieszkanie.
Im wszystkim właśnie dedykuję ten tekst, żebyście wiedziały, że wszystko zależy od Was i że możecie wszystko. Możecie być dumne z samodzielności i zaradności, nie dajcie sobie wmówic, że macie gorzej, może trochę ciężej, ale nie jesteście gorsze. Możecie być takimi matkami jakimi tylko pragniecie. Niech to piętno macierzyństwa na emigracji Was nie przygniecie, a wręcz przeciwnie, niech doda Wam skrzydeł!