Mam taką znajomą, która urodziła niedawno dziecko, chore dziecko. A, że jesteśmy dosyć bliskimi koleżankami, to pewnego dnia patrząc na moją Sarę, zapytała mnie śmiało: Dlaczego ja. Dlaczego mi się to przytrafiło, że urodziłam chorą córkę?. Nie umiałam jej wtedy odpowiedzieć, bo kto by potrafił dać sensowną odpowiedź matce w takiej sytuacji. I nawet piękny cytat: „Bóg daje nam tylko tyle cierpienia, ile jesteśmy wstanie unieść„, wydaje się być banalnie ironiczny.
Od tamtego czasu często ja sama zadaję sobie pytanie:
Dlaczego ja?, Dlaczego mi się przytrafiło, że urodziłam zdrową córkę?
Bo gdy rodzi się zdrowe dziecko, wszystkim wydaje się to takie oczywiste, naturalna kolej rzeczy. I nikt nie myśli nawet, że mogłoby być inaczej, że te nóżki i rączki w kołysce, mogłyby nie być zdrowe. I nikt nie pyta dlaczego i dzięki komu może tulić do piersi zdrowe dziecko. Czy to przypadek, los czy przeznaczenie? Czym sobie zasłużyłam na ten zaszczyt? Jak mam dziękować?
Zachodzi się w ciąże i jak to się mówi? „Oby tylko było zdrowe„, „Niech zdrowo rośnie„, a potem przynosi się takie dziecko do domu, kładzie się do łóżeczka i widok szpitala zostaje tylko wspomnieniem. Nikt nie myśli, o inkubatorach, saturacji, operacji, powikłaniach, rehabilitacji. Największym problemem matki zdrowego dziecka staje się nocny płacz nie do przespania i pieluchy nie do przebrania.
Jestem mamą zdrowego dziecka i nie wiem jak się czują matki dzieci chorych, nie umiem sobie tego wyobrazić i nie będę udawać, że jest inaczej. Ale każdego dnia wstając rano i patrząc na twarz mojej buby, i każdej nocy, gdy pocałunkiem żegnać ją będę do snu, zapytam: Dlaczego ja? Dlaczego mi się przytrafiło, że urodziłam zdrowe dziecko?