Lubiłam być dzieckiem. Z całym inwentarzem dzieciństwa, lubiłam być dzieckiem. Takim naiwnym, wierzącym, że modlitwa spełnia marzenia, że dobro zawsze górą, że wszystko mi się uda. Lubiłam próbować bez strachu, że poniosę porażkę, grać o wszystko, gdyż nie miałam nic do stracenia. Lubiłam mój pokój i moje biurko, moją drużynę siatkarską, gitarę i tomik wierszy wykutych na pamięć. Lubiłam się wygłupiać, wchodzić butami do rzeki, skakać z belek na siano, spać w namiocie pełnym komarów. Koleżanki lubiłam, wieczorne tajemnice, pamiętniki ręcznie pisane, pierwsze własne pieniądze. Lubiłam szkołę, mimo, że ona nie zawsze mnie lubiła.
Dzieciństwo jest dla mnie magiczną księgą, którą otwieram, gdy tylko za bardzo staję się dorosłym. Gdy zapominam jazdy na rowerze, lizania lizaków i nurkowania w wannie pełnej piany.
Dzieciństwo jest po to, aby tańczyć boso na trawie, by te biedronki łapać w pudełka po zapałkach. By bać się potwora w szafie, własnego odbicia w tafli wody. Jest po to, aby gubić klucze do domu, wylewać mleko na czystą podłogę, ciągnąć kota za ogon. Po to by płakać z byle powodu i śmiać się z drobnostek dnia codziennego.
Nie po to, aby leżeć w szpitalu.
Nie po to…