O miłości na odległość słyszeliście już prawie wszystko. O tej spoconej słuchawce telefonu, z którą oddaleni kochankowie zasypiają co wieczór. O listach i gołębiej poczcie, która dostarcza czerwone róże i zaproszenia z datą każącą czekać kolejny miesiąc.
Moja koleżanka powiedziała mi dzisiaj, że ona nigdy w życiu nie piekła domowych pierniczków na święta.
Początek grudnia, mikołajki, to taki dzień w roku, który jest wyjątkowo pracowity dla mnie.
Wiecie jak to jest obudzić się pewnego poranka i zdać sobie sprawę, że gdzieś tam umknęło Wam trzy lata z Waszego życia. Kto by liczył te noce przerywane płaczem, ślady brudnych stóp na białym dywanie. Kto by odmierzał czas ilością rozsypanych klocków, centymetrów zaznaczanych na framudze drzwi.
Taki typowy poranek, gdy nos przy oknie, palcem śledzimy krople na szybach. To już prawie miesiąc jak Anglia obdarowuje nas porą deszczową.
Lubię takie dni we troje, kiedy ani praca, ani obowiązki nie trzymają nas daleko od siebie. Wychodzimy wtedy wszyscy razem na zakupy, ta moja mała ciągnie nas na stoisko z bułkami.
Możesz zrobić tak jak tu wszyscy, urodziny po angielsku. Wyjanąć salę, restaurację, klub zabaw. Zaprosić trzydziestkę dzieci, których imion prawie nie znasz, twarzy nie kojarzysz.