Jak to się stało, że przez ostatnie 29 lat mojego życia zapomniałam, jak to jest cieszyć się drobnostkami? Zaczęłam natomiast nagminnie ignorować błękit nieba i puchate chmury na nim. Zapach koszonej trawy, miałczenie kota na płocie. Jakoś tak w tym całym szale karierowiczki, przestałam dostrzegać biedronki i żuki, spadające żołędzie z drzew i dźwięk jadącego traktora.
A później pojawiła się Sara i nagle wszystko stało się takie nowe. Nawet przyziemny dźwięk odkurzacza i zieloność liści są takie fascynujące. I zaczynam patrzeć na świat oczami dziecka, mojego dziecka. I dziś już nie przechodzę obojętnie obok kasztanów na ziemi, ale schylam się po nie i zapełniam nimi kieszenie. I zrywam ostatnie kwiaty bzu z ogrodu, aby podać je Sarze, aby powąchała, dotknęła, a dźwięk pralki stał się muzyką dla naszych uszu.
Boże, jaki świat jest piękny, gdy można tak leżeć i wpadać w zachwyt nad kwiatem doniczkowym.