Dawno temu, gdy byłam jeszcze piękna, kiedy włosy czerwone nosiłam, kiedy w torbie tomiki poezji i bilet na autobus do domu, wtedy lubiłam przesiadywać na krzesełku z pewną panią. Wtedy czas płynął tak po prostu, odliczony od piątku do piątku, od zjazdu do zjazdu, od wpisu do wpisu.
Człowiekowi się zdawało, że może wszystko, że na wszystko ma czas, wszystkiemu da radę. Przyjaciół na pęczki, na telefon, spotkania wieczorne, nocne, wyjazdy to tu to tam.
Dziś przeglądam stare fotografie, gdzieś skrzętnie schowane i patrzę na tą dziewczynę na zdjęciu. Właściwie niewiele się zmieniłam, kolor włosów co prawda inny, ale torbę na ramieniu nadal noszę. A w środku zamiast książek pielucha i krem na odparzenia, zamiast biletu autobusowego grzechotka. Miejscówkę u boku Osieckiej zajął wózek obok ławki w parku. Nadal zdaje mi się, że mogę wszystko zrobić, wszystko dla kogoś, kto w tym wózku. Przyjaciół masę zastąpił jeden, najważniejszy, a nocne spotkania- nocne karmienia. A czas nadal odliczam w tygodniach, tyle, że tygodniach życia Sary.
Dawno temu, nawet mi się nie śniło to wszystko, ani przez chwilę.