Nigdy nie lubiłam różowego koloru, ale teraz gdy tak patrzę na to pranie za oknem, to myślę, że ten róż, to dużo więcej niż kolor. To takie marzenia o małej dziewczynce ze wstążką we włosach, sandałach z rzemyka i mleczem w ręce. To ta słodka wata cukrowa jedzona raz do roku, w dzień wszystkich świętych i latawce puszczane na łące za stodołą dziadka. To kolana obdarte, łokcie brudne, włosy rozwiane przez wiatr. Patrzę na te spodenki, które z każdym dniem kurczą się z prędkością światła, na te rękawy, które jeszcze wczoraj podwijałam, by nie moczyła ich w zupie. Ceruję dziury w skarpetce, przyszywam guzik co odpadł i naiwnie wierzę, że tak zatrzymam czas.
Kończy się dzień, zbieram pranie z ogrodu, pachnie trawą i słońcem. Jeszcze tylko zmyję twarz i podłogę, usiądę, odpocznę. Może sen przyjdzie, może mnie odwiedzisz…