Początek sierpnia, został miesiąc wakacji, a ja, pewnie jak wielu innych rodziców, myślę o zbliżającym się rozpoczęciu roku szkolnego. Powrót dziecka do szkoły zwykle wiąże się z dodatkowymi kosztami i obciążeniem budżetu domowego.
Jedni je uwielbiają i noszą z dumą, inni natomiast uważają, że to przeżytek i znak niereformowalnego ustroju nauczania.
To trzeba lubić, a nie każdy lubi.
W Anglii żyję już ponad dziesięć lat, to i do większości rzeczy się już przyzwyczaiłam. Zresztą wszystko, co dziwiło i zaskakiwało mnie na początku mieszkania w UK, zaczyna dzisiaj być dla mnie bardziej logiczne, a nawet jeśli nie, to nauczyłam się żyć z tymi angielskimi dziwactwami.
Nie mam odwagi odbierać dzieciom tej magicznej atmosfery bajek, gdzie dobro zawsze zwycięża, gdzie każda księżniczka ma swojego księcia na koniu, gdzie rany goją się za sprawą pocałunków.
Miałam zacząć inaczej, mi tu podpowiadają, że muszę wspomnieć o hrabim Johnie Montagu, bo inaczej to nie będzie to samo.
Tak naprawdę zabrakło tylko śniegu tego dnia. Ale może to i lepiej, bo jakby wtedy w tych sukniach rodem z Dickensa po ulicach kroczyć. Buty po kostki w błocie i tymi halkami, niegdyś białymi, ciągnąć za sobą kamienie i liście jak miotłą.