Lubię takie dni we troje, kiedy ani praca, ani obowiązki nie trzymają nas daleko od siebie. Wychodzimy wtedy wszyscy razem na zakupy, ta moja mała ciągnie nas na stoisko z bułkami.
Wydarzenia ostatniego tygodnia nadal brzmią głośno, słucham jednym uchem wiadomości w polskiej telewizji, kończę krojenie warzyw, wywieszam pranie, wycieram spocone czoło.
Dwa lata. Ktoś powie, że to wcale nie tak długo, aby wyciągać wnioski i podsumowywać macierzyństwo, bo przecież to taki krótki okres, cóż to jest dwa lata.
Mamy jesień, w radio mówili, że to będzie indian summer, cokolwiek by to miało oznaczać. Anglia o tej porze roku jest wilgotna, parna i wietrzna.
Lubiłam być dzieckiem. Z całym inwentarzem dzieciństwa, lubiłam być dzieckiem. Takim naiwnym, wierzącym, że modlitwa spełnia marzenia, że dobro zawsze górą, że wszystko mi się uda.
Już ponad miesiąc, a ja wciąż zbieram słowa, którymi opisać wakacje w Polsce. Ten czas, który za każdym razem przenosi mnie w czasie.
Jedziemy do Polski. Od tego wiatru, którego mam po końce włosów, który szumi mi w uszach, przewraca życie do góry nogami.