Wszystko zaczęło się trzynaście lat temu w Stanach Zjednoczonych od pewnej książki dla dzieci. Carol Aebersold i jej córka Chanda Bell w pewny zimowy dzień, popijając poranną herbatę, wpadły na pomysł napisania książki. Wydały ją na własną rękę, same zajęły się promocją i marketingiem.
To będą moje ósme święta w Anglii i w sumie dzisiaj trudno powiedzieć, że cokolwiek mnie może tutaj zaskoczyć jeśli chodzi o świąteczne klimaty.
Kolejny grudzień bez śniegu i przemokniętych butów, ale za to z zieloną trawą w ogrodzie i słońcem, które nawet w zimie potrafi opalić.
Początek grudnia, mikołajki, to taki dzień w roku, który jest wyjątkowo pracowity dla mnie. Rano w sobotę idę do pracy do Polskiej Szkoły, tam jak zwykle lekcje, zadania domowe, oceny do dziennika. Później szybkie rozkładanie krzeseł, strojenie choinek, zwijanie losów na loterię.
Nie pamiętam dokładnie kiedy się dowiedziałam, że to rodzice kupują prezenty i pakują je w białe reklamówki ze świątecznym nadrukiem.
Każde święta są szczególne w jakiś sposób, bo są albo pierwsze z kimś lub bez kogoś, albo ostatnie tu czy tam.
U nas szykowanie się do Świąt. Robimy kartki, piszemy na nich życzenia od serca. Nigdy nie zrozumiem tej dziwacznej angielskiej tradycji wysyłania kartek hurtem, rozdawanie ich wszystkim jak leci, w pracy, szkole, na ulicy. A w środku gotowe sklepowe trzy słowa i podpis na kolanie.