Jakby wyrwana do odpowiedzi, nieprzygotowana, po zarwanej nocy, gdzie ostatnią rzeczą był ten egzamin, składam zdania po słowach, które nie wylewają się jak z dzbana ze mnie, ale raczej z kącika oka, spływają po policzku.
To zabawne, że to mnie trzeba ratować, gdy to Ty jesteś w potrzebie, że to mnie na rękach, gdy to Ciebie za sobą ciągnę od lat.
Choć chyba w tym wieku to już tak to się nie liczy, że można pospać dłużej, ale jednak się nie da, bo budzi poczucie, że trzeba wstać.
Wydaje mi się, że nic się nie zmieniło. Bo cóż to jest 10 lat? Odległość jak stąd w kosmos i z powrotem. Około półtora metra i czterdzieści kilogramów człowieka.
Po tej stronie wrażliwości zasypiam zbyt późno, aby śnić o Tobie. Nie starcza mi tej nocy, aby marzyć i skrzydła rozłożyć do lotu.
Kochana moja, nie odkładaj siebie na później, nie mów sobie, że jeszcze masz czas powalczyć z czasem pod oczami.
Tym całym byciem super, byciem zawsze na czas, pod telefonem, niezawodnym w grafiku kalendarza, w kolejce, w wyścigu, w poczekalni pachnącej potem.