Macierzyństwo, Taka Ja

wybijszyba

W szkole podstawowej miałam taką nauczycielkę, nie pamiętam jej imienia, a nazwiska nie chcę wymieniać. Taka starsza baba, powolna, flegmatyczna jak kluchy w rosole, nudna, bezbarwna. Zawsze chodziła w tym samym tanim bordowym płaszczu, miała te botki, jak z filmów z lat 40 tych, rajstopy cerowane, jak gdyby nie mogła kupić nowych. Uczyła mnie polskiego, ale nie słuchałam jej za wiele, bo jej lekcje były nieinteresujące, a tyle rzeczy gdzieś obok zatrzymywało mą uwagę na dłużej. Wszyscy nabijali się z niej na boku, a niektórzy nawet w twarz. Byłam dla niej strasznie niedobra, przeszkadzałam, śmiałam się na głos, nie słuchałam jej. Byłam dla niej strasznie niedobra.

Na zakończenie ósmej klasy i końca szkoły podstawowej, gdy wręczałam jej kwiaty powiedziała do mnie jedno zdanie, którego nigdy nie zapomnę. Powiedziała:

Ty zawsze byłaś taka „wybijszyba”, ale wiem, że gdzieś w środku, jesteś dobrą dziewczynką.

Przypomniałam sobie o niej wczoraj, gdy moja córka spadła mi z sofy prosto na drewnianą podłogę, a ja siedząc obok nie zdążyłam jej złapać. Usłyszałam tylko wielki tępy dźwięk uderzenia, a zaraz potem płacz tak przeraźliwy, że serce mi zamarło. Wzięłam bubę szybko na ręce, tuliłam do piersi, głaskałam i mimochodem powiedziałam do niej: Ty moja mała wybijszybo!

I wtedy przed oczami zobaczyłam siebie samą, z obdartymi kolanami, zadrapaniami na łokciach, bliznami po szalonych i jakże niebezpiecznych latach dzieciństwa. Widziałam siebie wjeżdżającą rowerem pod koła auta z naczepą, siebie pod przewróconą szafą w pokoju dziecinnym i wiele innych scen, o których dzisiaj przypominają blizny na moim ciele.

Pomyślałam sobie, że gdyby buba rozwaliła ten łuk brwiowy, to musiałabym ją zabrać do szpitala i miałaby pierwszą bliznę po szyciu. A tak tylko siniak. Na szczęście siniak.

Pani Jasia, bo tak miała na imię ta polonistka, była kobietą z wielką klasą, delikatnie stąpała po ziemi, bo miała głowę w chmurach. Może i była staromodna, a zamiast kupić nowe rajstopy, kupowała książki. Patrzyła na nas z uśmiechem, gdy obracaliśmy jej świat w wojnę, nigdy nie mówiąc co myśli. Czytała nam wiersze na lekcjach, opowiadania o babci, której nikt w domu nie kocha i która wadzi wszystkim, bajki o dziewczynce, która umierała na mrozie, bo nikt nie miał ani zapałki. Pani Jasia była tak delikatna i piękna, że wiatr w drodze do szkoly zwiewał jej posiwiałe włosy, powodując, że wyglądała jak muza. Miała głos cichy i uspokajający, nigdy nie krzyczała. Traktowała nas jak niegrzeczne dzieci, co spadają ze sofy i nikt ich nie łapie w porę i tuliła aż przestawało boleć. Była bardzo dobra, nie do zapomnienia. Tak naprawdę nie była flegmatyczna, bezbarwna i nudna, a mi zbyt dużo czasu zajęło, aby to pojąć.

Close