Jest chyba ranek, dokładnie nie wiem, bo za oknem ciemno, pokój nadal zimny, drzwi zamknięte, ale słyszę, że dziewczynki biegają do góry, więc pewnie już ranek, pora wstać, skoro i one już wstały.
Pyszności nadchodzą, uważajcie. Czasami mi się chce. Nie często, ale jak już mi się zachce, to na całego.
Taki dzień jak dzisiaj, siódma rano, pakuję śniadanie do torby, dopijam w biegu herbatę, zakładam skórzane botki, wychodzę do pracy.
Kiedy dwa lata temu planowałam urlop macierzyński myślałam, że będzie to na chwilę, że w trzy miesiące ogarnę to całe pieluchowanie i przewijanie, że sen dziecka pozwo
Zabierz mnie nad rzekę, nad morze, na łące ze mną leż. Tak bez okazji, bez urodzinowego szału, pośpiechu, bez skrępowania wyjdź ze mną z domu.
Piątek, szósta rano, próbuję dospać jeszcze minutkę, wchodzi Paul z Sarą na ręku, wygląda jak po nocnej zakrapianej imprezie, albo po bitwie na śmierć i życie.
Był tort, prezenty, balony i goście i wszystko jak być powinno. I takie niedowierzanie, że już zapalamy pierwszą świeczkę na torcie.