Wyjechać jest prosto. Pakuję walizkę w rzeczy konieczne i okazuje się, że tak niewiele do przeżycia mi trzeba, bo co to jest piętnaście kilo- dwie pary spodni, kurtka, jakiś sweter rozciągnięty w praniu, notatnik z ważnymi telefonami i adresem do babci. Komórka, słownik, portfel, jakieś drobne w kieszeni na wodę.
To miał być jeden z tych tekstów, w którym można się dowiedzieć czegoś o życiu w Anglii.
Oddychaj, oddychaj głęboko. Zbierz w sobie siłę, odwagi poszukaj, poproś o pomoc. Rzeczy nie zmienią się same, ale sama dasz radę je zmienić.
Wiecie co mnie rusza? Zmarnowany talent. Ten, który spotykamy na ulicy, robiący pierścionek z kawałka druta i kolorowej perełki. A potem z tym pierścionkiem biega moja córka i nie chce go oddać za żadne skarby świata.
Jest taka niezręczna pustka pomiędzy miejscem, w którym teraz jesteś, a miejscem, w którym kiedyś będziesz.
Wydaje mi się, że nic się nie zmieniło. Bo cóż to jest 10 lat? Odległość jak stąd w kosmos i z powrotem. Około półtora metra i czterdzieści kilogramów człowieka.
Po tej stronie wrażliwości zasypiam zbyt późno, aby śnić o Tobie. Nie starcza mi tej nocy, aby marzyć i skrzydła rozłożyć do lotu. I budzę się z czasem którego nie mamy, gotowa do biegu, by dogonić to ziarenko w klepsydrze.